M z D jak zwykle dobrze się razem bawili. Było
lato i grzało ich słońce padające prawie pod kątem, który Pitagorasowi nadał
przydomek najbardziej znienawidzonego filozofa w historii matematyki. Słońce,
ręcznik dający trochę cienia zarzucony na stale suche, mimo cyklicznych wizyt w
wodzie Morza Egejskiego, włosy i brak końskich much, tak niepotrzebnie
burzących odpoczynek nad polskimi rzekami i jeziorami.
Brak konwencji udziela się również mi, bo kiedy opisuję ten
bez wątpienia idylliczny obrazek, pocę się jak mops z powodu grypy świńską
nazywaną. Ktoś zapytał, czy nie czuję z powodu tej odmiany dyskomfortu.
Zapytałem czym odmiany w kwestii dyskomfortu różnić się mogą w sposób odczuwalny.
Niemożnością spania na plecach przez świński ogonek – usłyszałem w odpowiedzi.
Od tamtej pory staram się nie spać na plecach i zacząłem
szukać ryjka.
Obrazek opisany na początku znalazłem na biurku mojej
siostry. Nie pojawiam się często w domu. Wpadam od czasu do czasu z praniem,
poprasować, albo wyjeść czekoladę z przepastnych zapasów mamy. Zaglądnąłem do
siostry. Mam czasem taką potrzebę popatrzenia w swoją przeszłość. To takie
wrażenie smakowania uczuć. Cieszy i daje poczucie bezpieczeństwa.